Skarby znalezione na Dolnym Śląsku. Monety, broń, biżuteria [ZOBACZ ZDJĘCIA] Kibic popełnił samobójstwo po porażce ulubionego klubu 2 Takie są ceny warzyw i owoców sezonowych w
Nie chcesz, aby ominęły Cię kolejne filmy? Subskrybuj nasz kanał na YouTube! Nie zapomnij również udostępnić tego filmu! http://wnet.fm87.8 FM w Warszawie95.
Kolejne skarby znalezione! 朗 Kiedy już myśleliśmy, że nasz nowy magazyn nie ma przed nami tajemnic, udało się znaleźć jeszcze kilka produktów, które
Po zakończeniu wojny zamek zajęli Rosjanie i rozkradli pozostawione tutaj skarby. Dzieła zniszczenia dokonali Polacy, którzy go w końcu przejęli i niewłaściwie zabezpieczyli.
Wszystkie monety przedstawione w filmie trafiły do muzeów. mega trafienia coś wspaniałego. zapraszam do obejrzenia innych moich filmików pozdrawiam.
Vay Tiền Trả Góp 24 Tháng. Detektoryści odkryli prawdziwy skarb: blisko 1500 srebrnych monet, grudkę srebra, fragment srebrnej ozdoby i srebrnej blaszki. Ostatnie odnalezienie historycznych brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu Stowarzyszenie Miłośników Górnych Łużyc, Sekcja Detektorystów-LubańBlisko 1500 srebrnych monet pochodzących prawdopodobnie z XII oraz XIV w. zostało odkrytych pod Lubaniem przez poszukiwaczy ze Stowarzyszenia Miłośników Górnych Łużyc, Sekcji Detektorystów-Lubań. Średniowieczny depozyt warty jest kilkaset tysięcy złotych!Srebrne monety - brakteaty, zostały znalezione podczas prowadzonych poszukiwań zabytków oraz innych przedmiotów na podstawie wydanego pozwolenia Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Jeleniej Górze oraz pozwoleniu właściciela terenu, nadleśnictwa jednego z lasów leżących blisko Lubania. To właśnie na jego terenie doszło do tego nadzwyczajnego Podczas poszukiwań wykorzystujemy wykrywacze metali. Po namierzeniu sygnału, wykopujemy go przy pomocy szpadla. W tym przypadku było tak samo. Znalazca, Krzysztof Wojciechowicz namierzył sygnał metalowy zalegający w glebie. Po wykopaniu sygnału i wysypaniu ziemi obok, zauważyliśmy monety leżące na ziemi. Naszym oczom okazały się właśnie wspomniane brakteaty - mówi Maciej Dobrowolski, Kierownik Sekcji z obowiązującymi przepisami dotyczącymi poszukiwania zabytków (reguluje je ustawa o ochronie zabytków) detektoryści musieli przerwać dalsze wydobycie i powiadomić Wojewódzkiego Konserwatora Depozyt został odnaleziony 6 lipca (w środę) około godziny 17, czyli po godzinach urzędowania WKZ. Po krótkiej konsultacji z Polskim Związkiem Eksploratorów wspólnie uznaliśmy, że jedyną racjonalną decyzją będzie powiadomienie pobliskiego Muzeum Regionalnego w Lubaniu z którym współpracujemy od dłuższego czasu - opowiada Maciej 40 minutach od zgłoszenia na miejsce przybyli dyrektor muzeum oraz dwóch archeologów, którzy zajęli się dalszym wydobyciem skarbu. Prace archeologiczne rozpoczęły się około godz. a zakończyły o godz. 1 w wstępnym oczyszczeniu monet oraz ponownym ich przeliczeniu, odnaleziono w sumie:953 sztuki całych monet, lub nieznacznie uszkodzonych; 220 sztuk siekanych połówek monet; 315 sztuk różnej wielkości fragmentów monet; fragment ozdoby srebrnej; fragment kwadratowej srebrnej blaszki; grudkę srebra. Warto wspomnieć, że ostatnie odkrycie brakteatów na terenie Lubania lub w jego okolicach miało miejsce ponad 100 lat temu!- Ze swojej strony mogę zapewnić, że zrobimy wszystko aby odnaleziony depozyt pozostał w Muzeum Regionalnym w Lubaniu, zgodnie z wydanym pozwoleniem na poszukiwania zabytków. Poczynię też wszystkie kroki, aby Krzysiek otrzymał nagrodę za swoje niewątpliwie wyjątkowe znalezisko. Ponadto nie można zapomnieć również, że gdyby nie my, tzn. detektoryści, większość tak wspaniałych znalezisk jak właśnie nasze, nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Wielu archeologów uważa, że detektoryści wyłącznie niszczą zabytki. Nasz przykład pokazuje, że są w błędzie. Można odnaleźć wspaniały depozyt, a współpracując z archeologami można odpowiednio go zabezpieczyć oraz wydobyć z ziemi, zachowując cały kontekst historyczny - podsumowuje Maciej odkrycia skarbu i samo wydobycie możecie zobaczyć na filmie: Skarb na Dolnym Śląsku pod Lubaniem! Odnaleziono kosztownośc... Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej więc transporty ze wschodu na zachód. Z ludnością zagubioną,przygnębioną faktem wyrwania z ziemi dziadów i ojców. Zasiedlając Zgorzelecnagle znaleźli się oni na wrogiej ziemi. Jakoś trzeba było jednak żyć. Jakoś w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęłydziałania, mające na celu rozpoczęcie w tym nowym miejscu na zieminormalnego funkcjonowania. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swądziałalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzonyzostaje pierwszy budżet się, oj działo wtedy w mieście. Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzekaNisa pokazała swoje oblicze. Podnosi się o ponad 2 metry! Zrywa życia miejskiego w powojennej rzeczywistości przerywają iściesensacyjne informacje, którymi ludzie zawsze żyli. Bo oto w lipcu 1947 roku,czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat odzakończenia drugiej wojny światowej w Europie, to jednak dalej żyły demonywojny. I próbowały się uaktywniać w różnych miejscach, tym razem żył też chyba najbardziej zajmującym tematem, jaki zawszeporuszał wyobraźnię wśród ludzi, tym tematem były skarby!Po wojnie różnej maści szabrownicy, poszukiwacze… przemierzali różnezakątki Polski zachodniej z nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, októrych było głośno już z chwilą zakończenia działań wojennych. Nie inaczejbyło w tym mieście granicznym. W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta DziennikZachodni ,w numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciuw Zgorzelicach. Tytuł artykułu - „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. Wartykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcjisanitarno-porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonymbudynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dlakultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli skrzynię okutą żelaznymisztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi…Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszązawartość skrzyni znaleziono: „Ułożone w kopertach zwoje pergaminu,zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę”Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennymznaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI . W niej to były„wszystkie polskie nazwiska parafian”.Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw”,a zaczynały się one tymi oto słowami: ,,Fryderyk August z Bożej łaski królaPolski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”.Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta,,Słowo Polskie” ( r., Nr 183). W artykule pt. „Cenne dokumenty zeZgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się miejsce ich przekazania naArchiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się wBolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo co odnaleziono w Vierzig Fragen von der Secle 1 tom2/ Ein Trost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom)3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) zlat 1675 -17654/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom).5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztoremFranciszkanów w Zgorzelcu z dnia Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez JanaCzeskiego Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupapruskiego w r. Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelcawydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta,króla polskiego w r. racji ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkiedokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie matutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak,,Projekty ustaw Fryderyka Augusta … z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy,Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej ,,wszystkiepolskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redakcji? Być na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym,do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta TrybunaDolnośląska w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. ,,Cennedokumenty z XIV w. w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykulewymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje sięjego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jakwięc jest naprawdę? Warto, by to sprawdzić…Myliłby się jednak czytelnik jeśli myślałby, że to koniec sensacyjnychodkryć w Zgorzelcu w tamtym okresie. Już kolejne dni przynoszą dalszesensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Polskie z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy wswym artykule: „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach MuzeumMiejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby.„Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobąwszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszychschowkach. To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów”. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicachMuzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce,gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonieiście tajemniczym, że pod koniec wojny kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumorw piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicymuzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnegookazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania,odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu ,,(…) Zawartość tychskrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnikawymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowiartykułu?! ,,Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy,zegarki, biżuteria, złote monety i nas chyba najbardziej ciekawepozostanie zapewne ten zwrot ,,i tym podobne”! Co się kryło pod nim? Tegochyba nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje,cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowutajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znalezionorównież wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Cosię jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednakwysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych wpiwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę”. Ano właśnie,ile…Trybuna Dolnośląska z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł podjeszcze bardziej wymownym tytułem:„Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem wpodziemiach Muzeum Miejskiego”. Gazeta podaje szczegółowo kto był w komisji, która te skarby komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ileważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemyjednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnalezionyprzedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „SłowoPolskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet- byłoich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne!Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzonokomisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbupaństwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta SłowoPolskie…Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimidalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tymmieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicachbudynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Zapewne czytelnikchciałby się tego dowiedzieć… Pójdziemy ich tropem i może odtworzymy ichlosy późniejsze. Oby tak się ofertyMateriały promocyjne partnera
Na filmach widzimy je w skrzyniach wydobytych z dna oceanu lub spiętrzone w złote góry w trudno dostępnych jaskiniach. W rzeczywistości skarby znajdowane są zazwyczaj w ziemi i nie wyglądają tak efektownie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wiener Neustadt, przełom XIII i XIV w. Jest ciemno, całe miasto śpi. Dwóch mężczyzn po cichu wychodzi z domu. Jeden z nich ma w ręku zawiniątko, a drugi łopaty. Rozglądają się, czy nikt ich nie śledzi. Zaczynają kopać. Gdy dół ma już metr, mężczyźni przerywają pracę i wkładają do niego worek, słychać brzęk metalu, gdy zawartość uderza o dno. Wiener Neustadt, 2007 r. Andreas K. kopie w przydomowym ogrodzie dół na oczko wodne. Na łopacie znajduje dwa oklejone gliną metalowe przedmioty. Potem kolejne. Ponieważ nie wyglądają zbyt atrakcyjnie, a robota czeka, pakuje je do pudeł i chowa w piwnicy. Wiener Neustadt, 2010 r. Andreas K. przed sprzedażą domu robi porządki w piwnicy, gdy natrafia na kartony. Wyschnięta ziemia tu i ówdzie odpadła, odsłaniając zaśniedziałe srebro. Mężczyzna czyści jeden z przedmiotów. Po chwili trzyma w ręku rozetę z kolorowymi oczkami. Zaczyna pucować resztę. Zdaje sobie sprawę, że ma w piwnicy skarb – 153 sztuki starej srebrnej biżuterii ozdobionej perłami i koralami oraz kilkadziesiąt innych metalowych fragmentów. W Internecie zamieszcza zdjęcia brosz, zapinek, zawieszek, pierścieni z prośbą o identyfikację. Ktoś radzi, by zgłosił znalezisko archeologom. Wiedeń, początek 2011 r. W Urzędzie ds. Zabytków nie wierzą własnym oczom – zabytki pochodzą bowiem z końca XIII lub początku XIV w. Prasa donosi o najwspanialszym średniowiecznym skarbie Austrii. Jego właściciel chce zostać anonimowy, nie zamierza go spieniężać, tylko udostępnić zwiedzającym i badaczom. Wiedeń, Hofburg, 2 maja. Pierwsza publiczna prezentacja skarbu. Początek tej opowieści jest fikcyjny, reszta to prawda, przynajmniej według Andreasa K., chociaż trudno sobie wyobrazić, że od razu nie zainteresował się, na co trafił. Na razie o tym, jak srebro trafiło do ziemi, można jedynie spekulować – równie dobrze mogło zostać schowane w czasie wojny lub zarazy przez bogatego kupca lub złotnika, jak i skradzione. Tym bardziej że miejsce ukrycia skarbu znajduje się blisko głównej ulicy handlowej miasta. Biżuteria mogła też być schowana na czarną godzinę. Archeolodzy i historycy mówią, że więcej będzie można powiedzieć za dwa, trzy lata. Podziemne banki Uważa się, że skarby trafiały do ziemi w wyniku zagrożenia – wojny lub najazdu, ale nie musiało tak być. Tak samo jak nie zawsze skarbami muszą być mieszki ze złotymi monetami czy worki biżuterii. Dla archeologów skarby to znaleziska gromadne niepowiązane z żadną osadą ani pochówkiem, jednorazowo zdeponowane. Przedmioty te najczęściej wykonane są z kruszcu, ale niekoniecznie, bo wszystko zależy od tego, co dla deponującego stanowiło największą wartość. – Przyczyn wyłączenia z obiegu, czyli tezauryzacji, mogło być wiele – zagrożenie, chęć ukrycia majątku przed bliskimi, ale był to też sposób na przechowywanie nadwyżek dóbr – mówi archeolog i numizmatyk dr Mateusz Bogucki z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. – Skarbami są też znaleziska o charakterze kultowym, np. ofiary dla bogów lub ofiary zakładzinowe. W kościele w Roskilde, w Danii, w końcu XI w. wmurowano w fundamenty kościoła zestaw monet. Wiadomo było, że nikt do nich nie dotrze, dopóki kościół się nie zawali. Bo skarby kultowe tym różnią się od innych, że z założenia były bezzwrotne. Chowanie w ziemi wartościowych przedmiotów, jak narzędzia czy broń, zdarzało się już w pradziejach. Tezauryzacja zyskała popularność w okresie wpływów rzymskich na terenie Barbaricum. W Polsce znaleziono kilka skarbów rzymskich (np. w Zagórzynie, koło Kalisza, w 1927 r. 3 tys. srebrnych denarów i złotych monet z V w.), ale najwięcej takich odkryć miało miejsce w Wielkiej Brytanii. W zeszłym roku na polu w Somerset poszukiwacz Dave Crips znalazł dzban z 52 tys. rzymskich monet z III w., których wartość odpowiadała wysokości czteroletniego żołdu legionisty. Szczęście spotkało Davida Bootha, który na pierwszej wyprawie z wykrywaczem metali w 2009 r. natrafił na cztery złote torkwesy – obręcze do noszenia na szyi z II/I w. Znalezione przez niego w szkockim hrabstwie Stirlingshire torkwesy były ulubionymi ozdobami barbarzyńców, doskonale nadającymi się na lokatę kapitału. Europę ogarnęło prawdziwe szaleństwo chowania skarbów w ziemi między IX a XII w. – W samej Gotlandii zarejestrowano ponad 700 takich znalezisk z tego czasu. Nie do końca rozumiemy przyczyny tego zjawiska, ale łączy się to ze specyficznym modelem gospodarki – tłumaczy dr Bogucki. – Ponieważ w Polsce do początku XI w. monety były warte tyle co kruszec, często zakopywano srebrny złom, czyli pokruszone i połamane monety i ozdoby zwane siekańcami. Zdaje się, że z czasem, w późnym średniowieczu i nowożytności, rzeczywiście coraz częściej przyczyną, dla której człowiek wolał oddać swoje mienie na przechowanie ziemi niż innemu człowiekowi, było zagrożenie lub związana z nim trauma. Potwierdza to chociażby wydarzenie sprzed kilku miesięcy z Bytomia, gdzie dwaj robotnicy wymieniający okna natrafili pod parapetem jednego z mieszkań na ukryte ruble, dolary i biżuterię z początku XX w. Sprzedali je za 20 tys. zł, ale ich nagłe wzbogacenie się wzbudziło podejrzenia. Śledztwo wykazało, że monety schowało małżeństwo repatriantów ze Wschodu, którzy zmarli nie wyjawiając wnukowi – jedynemu spadkobiercy – miejsca ukrycia skarbu. Podobnie mogło być ze srebrem z Wiener Neustadt. Ci, którzy go zakopali, nie powiedzieli nikomu o skrytce. Opłacalny przypadek W historii odkrycia skarbu w Wiener Neustadt niektórym zabraknąć może mocnego zakończenia, bo oddanie skarbu badaczom jest szlachetne, ale nie podnosi adrenaliny. Wielu osobom trudno zrozumieć, dlaczego Andreas K. nie wziął nagrody (wartość skarbu wyceniana jest na kilkaset tysięcy euro). Tymczasem sprawa nie jest taka prosta, gdyż, po pierwsze – mógł jej po prostu nie chcieć, po drugie – w Austrii wcale nie jest to takie proste jak w Wielkiej Brytanii, gdzie znalazca – niezależnie od tego czy przypadkowy, czy nie – ma prawo do nagrody, którą dzieli się z właścicielem pola. Tak było w przypadku anglosaskiego skarbu w Staffordshire, odkrytego w 2009 r. przez żyjącego z renty poszukiwacza zabytków Terry’ego Herberta. 3490 przedmiotów ze złota (5,1 kg), srebra (1,4 kg) i drogich kamieni datowanych od VI do VIII w. wyceniono na 3 mln 285 tys. funtów. Muzeum w Staffordshire, które chce przejąć te zabytki, musi wypłacić tę sumę Herbertowi i właścicielowi pola. U nas nagroda należy się tylko przypadkowym znalazcom, takim jak Marcin Ziętal ze Skib, który dwa lata temu zgłosił odkrycie brązowej biżuterii sprzed 2,7 tys. lat, za co Ministerstwo Kultury przyznało mu 15 tys. zł. Na nagrodę w żadnym wypadku nie mogą liczyć szperacze posługujący się wykrywaczami metali. Kiedyś skarby znajdowano przypadkowo. Pierwszy ich wysyp miał miejsce w XIX w., co wiązało się z głębszą orką, która wydłubywała z ziemi garnki pełne pieniędzy, oraz z narodzinami archeologii i pojawieniem się ludzi, którzy zajęli się rejestracją takich odkryć. Dobrym przykładem jest znaleziony w 1882 r. w Witaszkowie koło Gubina scytyjski skarb z VI w. składający się z 20 najwyższej klasy artystycznej przedmiotów ze złota (część zaginęła w czasie wojny, część można zobaczyć w Berlinie). Z czasem jednak zorientowano się, że zabytki archeologiczne można dobrze sprzedać, więc liczba zgłoszeń przypadkowych odkryć spadła. Teraz, kiedy każdy może kupić wykrywacz metali, jest jeszcze gorzej. – Większość skarbów odkrywanych w Polsce przez poszukiwaczy nie trafia do badaczy, tylko są spieniężane. Z szacunków wynika, że co roku znajdowanych jest u nas od kilku do kilkunastu skarbów, ale informacje o nich są szczątkowe – mówi dr Bogucki. Wynika to przede wszystkim ze złego prawa, dogmatycznej postawy części środowiska archeologicznego i złego funkcjonowania służb konserwatorskich. Na szczęście takie znaleziska zdarzają się też archeologom prowadzącym badania na terenach przeznaczonych pod inwestycje. W 2006 r. archeolodzy natrafili w Łosieniu (dzielnica Dąbrowy Górniczej) na garnek z tysiącem srebrnych monet z XII w. W tym samym roku w Małogoszczy koło Kielc, w trakcie robót ziemnych przy podłączaniu kanalizacji do domku jednorodzinnego, znaleziono naczynie z ponad 400 monetami z XI w. Właściciel zgłosił znalezisko, podobnie jak w zeszłym roku zrobiły to trzy panie z Bonina (okolice Koszalina), które sadząc kwiatki natrafiły na dwa dzbany z 4300 monetami z tego samego okresu. Królewskie klejnoty Czasami odkrycia skarbów zgłaszają detektoryści. Tak było w przypadku ponad 800 srebrnych monet i siekańców z XI w. znalezionych koło Mózgowa, w okolicach Iławy, które były drugą częścią skarbu znalezionego w tym miejscu w XIX w. i zaginionego w czasie II wojny światowej. Specjalistą od badania miejsc dawnych odkryć na terenie Wielkopolski jest poznański archeolog Mirosław Andrałojć, który natrafił na resztki znalezionych wcześniej skarbów z X i XI w. w takich miejscowościach, jak Kąpiel, Dzierznica, Zalesie czy Rogoźno. To ważne, bo w badaniu skarbu najbardziej liczy się odnalezienie go w całości. – Tylko wtedy możemy rekonstruować stosunki gospodarcze – podkreśla dr Bogucki. – Może i najwięcej skarbów pochodzi z wczesnego średniowiecza, ale najwspanialszy jest XIV-wieczny skarb średzki, w którym oprócz monet są także klejnoty królewskie i w dodatku, jak żaden inny, daje się powiązać z konkretnymi osobami i wydarzeniami historycznymi. Najpierw wiosną 1985 r. w miejscowości Środa Śląska, na Dolnym Śląsku, operator koparki natrafił na garnek pełen srebrnych monet. Trzy lata później kawałek dalej łyżka koparki zahaczyła o kolejne naczynie, tym razem wypełnione srebrnymi i złotymi monetami oraz klejnotami. Gdy archeolodzy zjawili się na miejscu, skarbu już nie było. Kilka lat minęło, zanim udało się go odzyskać, choć do dziś nie ma pewności, czy w całości. Od razu było jasne – w Środzie Śląskiej natrafiono na skarb o największej randze państwowej. Wśród klejnotów była bowiem korona zdobiona 193 szmaragdami, szafirami, akwamaryną, granatami i perłami, dwie pary zawieszek w stylu bizantyńskim i węgierskim, bransolety, pierścienie i wysadzana drogimi kamieniami zapinka. Historycy na podstawie zachowanych dokumentów doszli do wniosku, że muszą to być klejnoty z posagu Blanki de Valois, żony Karola IV Luksemburczyka, króla Czech i Niemiec, który w 1355 r. został cesarzem. Młoda żona nie doczekała cesarskiej koronacji, ale jej posag miał wpływ na karierę męża. Potrzebujący gotówki Karol IV poszedł za radą Jana ze Środy Śląskiej i zastawił posag Blanki u Mojżesza – bogatego średzkiego Żyda. Kupiec musiał ukryć skarb w połowie XIV w. podczas prześladowań Żydów średzkich, oskarżanych o sprowadzenie na miasto dżumy. Mojżesz najprawdopodobniej zginął i zabrał ze sobą do grobu tajemnicę królewskiego skarbu. Dziś posag Blanki de Valois można oglądać w muzeum w Środzie Śląskiej. W przypadku najliczniejszych w Polsce skarbów wczesnośredniowiecznych trudno badaczom poznać imiona ich właścicieli. Znacznie bardziej prawdopodobne jest to w przypadku skarbów średniowiecznych i nowożytnych znajdowanych w miastach, gdzie zachowały się dokumenty i listy właścicieli kamienic. Ustalenie właściciela udało się w przypadku skarbu znalezionego w lipcu 2010 r. w piwnicy Muzeum Historycznego Warszawy, na rynku Starego Miasta. Archeolodzy natrafili na 1211 monet z lat 1623–1707. – Dzięki temu, że skarb był w całości, mogliśmy ustalić, że stanowił on jednostkę rozliczeniową odpowiadającą 333,33 złotym polskim, czyli ok. 10 tys. gr – mówi archeolog Ryszard Cędrowski. – Z dokumentów wynika, że w 1703 r. kamienicę kupił grecki winiarz Krzysztof Kisz. Był jej właścicielem do 1713 r. Prawdopodobnie to on podzielił 1000 zł na trzy części i jedną z nich schował w piwnicy domu w czasie trwania wojny północnej (1700–21), gdy Warszawa przechodziła z rąk do rąk. Wieczne zagadki Nie wszystkie skarby tak łatwo zdradzają swoje tajemnice. W marcowym wydaniu brytyjskiego kwartalnika „Antiquity” pojawił się artykuł podsumowujący badanie anglosaskiego skarbu z Staffordshire. Badacze ujawniają, że Terry Herbert wykopał go w miejscowość Ogley Hay. Ponieważ skarb zakopano na wzniesieniu przy biegnącej w pobliżu rzymskiej drodze, zdawało się, że mógł być łupem rabusiów okradających podróżnych. Niestety, nie bardzo pasuje do tego zestaw znalezionych przedmiotów. Oprócz złotego złomu dominują w nim ozdoby militariów – rękojeści mieczy i noży oraz hełmu – nie ma monet ani rzeczy kobiecych, którymi najczęściej handlowano. Kolejna interpretacja zakładała, że w Ogley Hay zakopano łupy z pola bitwy, ale i to jest wątpliwe, bo przedmioty pochodzą z różnych okresów (od połowy VI w. do początku VIII w.), w dodatku brakuje broni czy wykończeń włóczni, pancerzy, pochew czy pasów. Zaczęto zatem rozważać, czy przypadkiem skarb nie jest efektem rabunku jakiejś sali pamięci albo depozytu w pogańskim sanktuarium. Obraz jeszcze bardziej zaciemnia obecność dwóch krzyży i inskrypcji na złotej blaszce. Skarb ze Staffordshire nadal tajemniczo milczy na temat swojej historii. Nawet jeśli nie zawsze potrafimy opowiedzieć, jaka była bezpośrednia przyczyna tezauryzacji większości skarbów, jedno jest pewne – ktoś chciał ukryć swoją własność, ktoś o niej zapomniał lub nie miał możliwości, by ją podjąć z tego podziemnego banku, i dzięki temu zbiegowi okoliczności możemy dziś podziwiać prastare klejnoty i monety.
Pan Samochodzik, jak wspominałem, opisywał (ale tylko w książce) okoliczności odnalezienia w Malborku „ołtarzyka Ulricha von Jungingen", który znajdował się na zamku od 1823 r. (był pozyskany jako darowizna arcybiskupa gnieźnieńskiego Floriana Stablewskiego dla późniejszego króla Prus Fryderyka Wilhelma IV) ale w Malborku zaginęły też i inne skarby, które udało się odnaleźć - co niestety nie znaczy - odzyskać. W Muzeum Narodowym w Warszawie znajduje się Poliptyk Grudziądzki, który pierwotnie znajdował się w kaplicy zamku w Grudziądzu a w XVIII w. został przeniesiony do tamtejszego kościoła św. Mikołaja, tam z kolei uległ podziałowi, część tablic przekazano do kaplicy cmentarnej, część pozostała w kościele a większość zakupiło Muzeum Prowincjonalne Prus Zachodnich w Gdańsku (1883 r.). W latach 1907-1915 (choć pojawiają się niewielkie różnice co do dat) wszystkie tablice zostały przez Steinbrechta sprowadzone do Malborka, scalone i przyozdobione szczytami a następnie eksponowane w kaplicy św. Wawrzyńca. W 1945 r. Poliptyk został przeniesiony do Muzeum Wojska Polskiego a w 1946 r. ostatecznie do Muzeum Narodowego w Warszawie. Trochę bliżej znajduje się gotycki ołtarz św. Wawrzyńca z kościoła św. Jana. W Malborku był od zawsze, tzn. od początku XVI w. kiedy został ufundowany przez cech kowali, a w II poł. XVII w. znajdował się już w kościele św. Jana. W obawie przed zniszczeniami (co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak złośliwy chichot historii) został przez Schmidta przeniesiony do kościoła w Fiszewie. Stamtąd trafił po 1945 r. do Kurii Biskupiej w Olsztynie, a w 1995 r. do kościoła św. Katarzyny Aleksandyjskiej w pocieszenie (choć marne to pocieszenie), można co najwyżej dodać, że zabytki malborskie są w dobrym towarzystwie bo gdański Kościół Mariacki do dziś nie może doczekać się oryginału Sądu Ostatecznego Memlinga a gdyby Muzeum Narodowemu w Warszawie przyszło oddawać to co "odzyskano" z „prastarych ziem piastowskich” jego dział sztuki średniowiecznej pewnie świeciłby gołymi ścianami.
Rz: Jest pan kolejnym antykwariuszem, który potwierdza, że rodacy wyrzucają na śmietniki dobra kultury narodowej o wartości historycznej, patriotycznej i materialnej. Czym wytłumaczyć to niepokojące zjawisko? Tomasz Marszewski: Zaskakuje mnie to niezmiennie od lat. Nie potrafię się z tym pogodzić ani do tego przyzwyczaić. Ostatnio ze śmietnika trafiły do mnie rzadkie druki konspiracyjne z okresu stanu wojennego, a także pierwodruki naszych największych poetów z czasów okupacji niemieckiej. Podobne przykłady mogę niestety mnożyć. Wyrzucanie dóbr kultury narodowej na śmietniki wynika na pewno z braku edukacji szkolnej, prasowej, telewizyjnej. Ktoś, kto wyrzuca takie przedmioty na śmietnik, nie wyniósł z domu rodzinnego zamiłowania do kultury. Nie wyniósł z domu zamiłowania do pieniędzy. Przez lata trafiały do mnie zwłaszcza zabytkowe fotografie zniszczone tym, że ktoś wyrzucił je na śmietnik i tam zamokły. Od lat kolekcjonerzy gotowi są płacić wysokie sumy, ale tylko za przedmioty w idealnym stanie. Jeśli książka, rękopis, grafika lub fotografia są uszkodzone, to istotnie tracą wartość materialną. Kiedy odwiedzam pana antykwariat, mimo woli obserwuję, jak właściciele oferują do sprzedaży książki cenne i rzadkie, porządnie wydane po wojnie. Niestety książki te często wyglądają tak, jakby je pies przeżuł. Większość ludzi chyba nie rozumie, że książka może być rodzajem materialnego zabezpieczenia, bo w trudnych sytuacjach bytowych można ją sprzedać. Ale można ją sprzedać tylko pod warunkiem, że jest w dobrym stanie. Mam teraz np. pierwsze wydanie „Starej baśni” Kraszewskiego z ilustracjami Andriollego. Jest to egzemplarz, powiedzmy, z wyraźnymi śladami ciężkich przeżyć, dlatego kosztuje tylko 300 zł. Gdyby książka była w dobrym stanie, miałaby cenę ok. 1,5 – 2 tys. zł. Faktycznie po wojnie pięknie wydano wiele książek, które coraz częściej trafiają na aukcje. W czasach PRL byli świetni ilustratorzy, np. Henryk Tomaszewski, Daniel Mróz. Te piękne edycje właściciele przynoszą do mnie w stanie bardzo różnym. Od 1990 roku prowadzi pan antykwariat książkowy w Warszawie przy ul. Żelaznej. Mówi się, że to robotnicza Wola, żadnych tradycji inteligenckich, a pana stałymi klientami są najwięksi kolekcjonerzy. Dr Tomasz Niewodniczański kupował u mnie przede wszystkim książki z autografami lub dedykacjami znanych autorów dla różnych postaci historycznych. Kupił np. książkę z dedykacją napisaną przez Stanisława Wyspiańskiego. Jego najbardziej spektakularny zakup to „Księga gości” z pałacu Potockich w Krzeszowicach, gdzie były wpisy Hermana Goeringa, marszałka Petaina, słynnych dyplomatów i oczywiście polskiej arystokracji. Moim klientem jest Marek Potocki. Często kupuje Waldemar Łysiak. W książki z dziedziny filozofii zaopatrywał się Janusz Palikot. Z wieloma poważnymi bibliofilami jestem w stałym kontakcie telefonicznym. O ciekawych pozycjach z czasów konspiracji 1939 – 1945 zawiadamiam Władysława Bartoszewskiego. Prawnicy polują na zabytkowe książki prawnicze, zapewne do wystroju gabinetów. Zaopatrywał się u mnie nieżyjący już bibliofil Juliusz Wiktor Gomulicki. Stałym pana klientem jest Biblioteka Narodowa. Z każdej aukcji kupuje 100 –150 pozycji. Są to najczęściej druki ulotne. Z ostatniej aukcji kupiła duży zbiór okupacyjnej prasy konspiracyjnej, w tym z powstania warszawskiego. Na najbliższej aukcji, która odbędzie się w połowie listopada, trafi pod młotek sporo konspiracyjnej prasy, ulotek, broszur z lat 1939 – 1945. Będzie tam też album kilkudziesięciu fotografii z powstania styczniowego. Są tam postacie, których trudno nie rozpoznać, jak np. ks. Brzózka. Najciekawsze są stroje z epoki i broń powstańców! Ile kosztują unikatowe druki konspiracyjne z powstania warszawskiego? Ceny wywoławcze wynoszą ok. 40 – 60 zł, może to być powstańcza gazeta lub ulotka, które zachowała się w jednym egzemplarzu. Często Biblioteka Narodowa kupuje to po cenie wywoławczej. Nikt nie bije się o pamiątki narodowe?! Tłumy walą do Muzeum Powstania, ale wśród kolekcjonerów obserwuję coraz mniejsze zainteresowanie szeroko rozumianą tematyką patriotyczną. W czasach PRL była poszukiwana, może dlatego, że wtedy był to owoc zakazany. Na aukcjach innych firm stosunkowo młodzi ludzie płacą za białe kruki po 100 tys. zł lub więcej. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji lub apartamencie. Oferowane przeze mnie ulotki wyglądają nieefektownie... Ze swoją ofertą wszedł pan w rynkową niszę. Oferuje pan to, co inne antykwariaty lekceważyły i lekceważą, różne jak to się mówi szpargały. Pan jako jeden z pierwszych zaczął handlować np. starą fotografią i zabytkowymi drukami firmowymi. Na początku lat 90. kupiłem dużą ilość lwowskich druków firmowych. Większość pochodziła z XIX wieku, najpóźniejsze z czasów I wojny światowej, było tam sporo judaiców. Były bardzo ciekawie rozwiązane pod względem graficznym. Niewykluczone, że projektowali je artyści o znanych nazwiskach, ale nie było i nie ma dostępnych opracowań na ten temat. Muzea nie zainteresowały się tymi drukami. Przez lata rozkupili je prywatni bibliofile. Niektórzy po raz pierwszy zwrócili uwagę na tego typu zabytki. Parę lat temu można było kupić u pana za 20 zł „Scenariusze” Kieślowskiego z dedykacją autora dla znanej osoby. Co teraz mogę kupić z półki? Zawsze warto szukać okazji... Na pewno nie jest to drogi antykwariat. Czy ktoś kupuje książkę za 10 złotych czy za 10 tysięcy jest traktowany z taką samą atencją. Mam ok. 30 reprintów, np. poszukiwany herbarz Bonieckiego, który kosztuje 2,5 tys., gdy oryginał miałby cenę co najmniej 6 tys. zł. Zawsze od ręki sprzedaje się Izabeli Czartoryskiej „Sztuka zakładania ogrodów”. Mam reprint encyklopedii Orgelbranda w 28 tomach (2,5 tys. zł). Mam w tej chwili książkę z dedykacją Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, który przyczynił się do tłumienia społecznych buntów w 1976 roku. Są ciekawe pozycje z dziedziny krajoznawstwa polskiego, a tematyka ta cieszy się wielkim powodzeniem. Jest pan członkiem Towarzystwa Bibliofilów Polskich, co to panu daje? Spotykam tam ludzi, którzy kolekcjonerstwo traktują z pasją. Wiele się od nich uczę. Kolekcjonerzy to nierzadko wybitni badacze dziedziny, która ich interesuje. Często mają wiedzę większą niż naukowcy z branży. Niestety wiedza kolekcjonerów rzadko jest wykorzystywana, publikowana. Czytamy w prasie, że muzea dokonują nietrafionych zakupów. Gdyby muzea korzystały z głębokiej wiedzy kolekcjonerów, nie byłoby wielu afer. Z niepokojem myślę, że średnia wieku w towarzystwie jest między 60 a 70 lat. Nie ma zbyt dużego dopływu świeżej krwi. Rozmawiamy w Bibliotece Narodowej na wystawie, którą warto polecić kolekcjonerom. Przedstawiono tu z krajowych muzeów i zbiorów prywatnych resztki kolekcji Tarnowskich z Dzikowa. Jako antykwariusz przeżywa pan przygody wynikające z naszej skomplikowanej historii. Osiem lat temu opisywaliśmy dokument z pana oferty, o który upomniała się rodzina znanych przemysłowców z USA. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji albo apartamencie Sprzedałem również dokumenty prawne, z których wynikało, jakie dzieła sztuki Braniccy sprzedawali w okresie międzywojennym. O te dokumenty stoczyła bój rodzina Branickich i Muzeum w Wilanowie. Braniccy wygrali, ale dla muzeum sporządziłem ksero. Osoba, która mi je sprzedała, przypadkowo nabyła je na jarmarku perskim na Kole. Niestety proweniencja większości obiektów w handlu antykwarycznym, z powodu kataklizmów historycznych, jest nieznana.
skarby znalezione po wojnie